Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pokora. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pokora. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 22 kwietnia 2018

14 miesięcy od kwalifikacji

W piątek minie 14 miesięcy od kwalifikacji = równo 2 lata od złożenia dokumentów w naszym OA. Mnóstwo czasu, mnóstwo przygotowań, mnóstwo emocjonalnych wzlotów i upadków...

Miniony miesiąc przyniósł wiosnę, a co za tym idzie nadzieję. Jak już wcześniej pisałam wykruszyła się pierwsza para z naszej grupy. To już tak blisko a nadal jest to tak nieuchwytne!

W ostatnim czasie postanowiłam trochę zadbać o swoje zdrowie. Korzystam więc z przymusowego urlopu (zaległy za 2017 rok) i odwiedzam różnych lekarzy. Wzięłam się też za odchudzanie, ale póki co bez spektakularnych efektów.

Ostatni miesiąc przyniósł też mały kryzys finansowy. I na ten kryzys popsuła mi sie zmywarka i żelazko. Chwilowo więc pożyczam żelazko od sąsiadki, zmywam ręcznie i cierpliwie czekam na "lepsze czasy"...  Ale cytując Wołodyjowskiego: "Nic to!".

Damy radę!


niedziela, 25 marca 2018

13 miesięcy od kwalifikacji

Pojutrze mija kolejny miesiąc.

U mnie znów smuteczki i troski. Rodzinnie i zawodowo. Mam nadzieję, że zawodowo to tylko chwilowy zawrót glowy...


sobota, 4 lutego 2017

KSZTAŁTOWANIE POSTAW RELIGIJNYCH - WYCHOWANIE W RODZINIE CHRZEŚCIJAŃSKIEJ - warsztat

Przedostatnie zajęcia.

Zajęcia prowadzone przez panią dyrektor Ośrodka - kurczę ale fajna z niej babka! Aż szkoda, że to nie ona jest przewodniczącą komisji kwalifikacyjnej. Ciepła, pełna humoru, a jednocześnie bardzo konkretna osoba. Zachęcam do kontaktu z tą panią - jeśli ma ktoś jakieś pytania czy coś...

Wracając do tematu zajęć - czytaliśmy fragmenty Katechizmu odnoszące się do rodziny i wychowania i potem tłumaczyliśmy "na nasze". Wstyd się przyznać ale większość tych fragmentów słyszałam pierwszy raz w życiu... Taki ze mnie katolik...
No i okazało się że nie było tam mowy o Bogu, kościółku, ani o pielgrzymkach na klęczkach przez pół świata. Katechizm podchodzi do spraw rodziny przede wszystkim pod kątem psychologicznym. Mamy po prostu uznawać, że dziecko nie jest naszą własnością, że mamy do czynienia z człowiekiem, który prędzej czy później pójdzie w świat i to jak się będzie zachowywać zależy od tego jak go wychowamy... Logiczne w sumie.

Co do samej religijności to ma się ona przejawiać w naszym codziennym życiu w trzech wymiarach:
M - mistyka - czyli bezpośredni kontakt z Bogiem, docieranie do własnego sumienia itp.
L - liturgia - czyli uczestnictwo we wszelkich obrzędach religijnych
E - etyka - czyli nasze codziennie zachowania, postawy wobec innych ludzi.

Do zapamiętania - nasze dzieci uczą się przede wszystkim przez naśladownictwo. Więc jeśli chcemy je czegoś nauczyć, to w pierwszej kolejności sami się tak zachowujmy. Chodźmy do Kościoła, celebrujmy Święta, wybaczajmy sobie na co dzień i traktujmy się z szacunkiem.
..............................................................................................................

CHRZEST - dzieci przekazywane do adopcji rzadko kiedy są ochrzczone. Ale jeśli jednak nasz dzieciaczek jest już ochrzczony to nie możemy go ochrzcić ponownie. Lipa.
Stanowi to pewną trudność też w życiu przyszłym dziecka. Bo przy okazji sakramentów jest tak, że potrzebujemy nieraz metryczkę chrztu do dokumentacji - i wtedy trzeba jeździć do tej parafii, w której ochrzczono nasze dziecko. Kłopotliwa sprawa niestety, zwłaszcza jeśli to będzie na drugim końcu Polski.

...............................................................................................................

* CIEKAWOSTKA - wiecie skąd w naszej religii jest zwyczaj składania rąk do modlitwy? Okazało się, że w naszej grupie nikt nie wiedział...
Zwyczaj ten wywodzi się z czasów średniowiecznych, z feudalizmu. Jak mieliśmy wasala i suwerena to przysięga była składana w takiej pozycji (dłonie wasala złożone, na wierzch dłonie suwerena):
I do tej pory my jako katolicy w taki sposób symbolicznie pokazujemy, że jesteśmy poddanymi Bogu...

...............................................................................................................

Przy okazji zajęć wypłynął temat kwalifikacji - no bo w końcu kto jak kto, ale pani dyrektor wie najlepiej.
Może się zdarzyć, że ktoś nie dostanie kwalifikacji (no bywa niestety). Wtedy taka para dostaje taką informację, wraz z uzasadnieniem na piśmie. I to nie jest tak, że czapa, koniec i zapomnijmy o adopcji. Nie! W uzasadnieniu będzie napisane co się nie spodobało - więc dostaniemy jakby wytyczne, co możemy poprawić. Czasem chodzi o niestabilną sytuację zawodową, czasem chodzi o jakiś problem psychologiczny (i trzeba nad sobą popracować). Kiedy już uznamy, że poprawiliśmy się na tyle, żeby móc przejść ponownie komisję to kontaktujemy się i oni wtedy sprawdzają czy faktycznie jest lepiej.

Na pewno nie wolno nam rezygnować! Swoją postawą pokażmy, że nam zależy! Na pewno będzie to uwzględnione!

piątek, 4 listopada 2016

A gdzie był w tym wszystkim Bóg?

Do napisania tego postu zbieram się już długo.

Jakiś czas temu rozmawiałam z jedną dziewczyną z grupy warsztatowej - której historia rodzicielstwa jest bardzo zbliżona do mojej. Celowo będę tu używać słów Ja, Moje zamiast My, Nasze. Ten wpis jest o tym co Ja czuję i nie konsultowałam tego z Nim...

Przyjęło się w Ośrodku Katolickim, że osoby, które podeszły do zabiegu in vitro, mają zorganizowane dodatkowe spotkanie - sam na sam z księdzem. Nie wiem jaki jest tego cel - jakieś umoralnianie? Nawracanie na "dobrą drogę"? Otóż wspomniana wyżej dziewczyna miała już takie spotkanie, i nie najlepiej je wspomina. Wyszła z tego spotkania mocno rozgoryczona, zdołowana.

W trakcie tej indywidualnej rozmowy z księdzem padło zasadnicze pytanie - Gdzie był w tym wszystkim Bóg?

Przyznam, że moja pierwsza reakcja, jak to usłyszałam, była bardzo nie-katolicka. Szczerze się zdenerwowałam i zapytałam w myślach "a co to księdza k... obchodzi?" Emocji dużo, dobrze że nie miałam okazji powiedzieć tego na głos, do księdza - bo raczej nie wpłynęłoby to pozytywnie na proces naszych kwalifikacji...

Z czasem, kiedy już na spokojnie mogłam sobie przemyśleć niektóre sprawy, moja reakcja zaczęła się zmieniać z agresywnej na spokojną, pokorną. I to nie jest żadna próba przypodobania się komuś. Po prostu potrzebowałam czasu, żeby to przetrawić.

Gdzie był Bóg się pytacie?

Wrócę tutaj myślami do czasów sprzed starań o dziecko. Do czasów sprzed małżeństwa.

Jako młoda dziewczyna, przeżywająca swoje pierwsze uniesienia miłosne przeżyłam szok. Pojawiły się u mnie pierwsze próby "ułożenia sobie życia". Próby te były nieraz nieudane, co wywoływało u mnie poczucie frustracji. Chciałam móc sobie wszystko zaplanować, chciałam mieć wszystko pod kontrolą. Bardzo nerwowo reagowałam na każdy zawalony plan. Nie byłam elastyczna. Jak coś się nie udawało to ryczałam, nie umiałam się odnaleźć w nowej sytuacji...
Mój ówczesny facet zaprowadził mnie do zaprzyjaźnionej pani psycholog. Spotkanie z nią było przede wszystkim mokre... Mokre od moich łez. Wtedy też pojawiły się oskarżenia w moim kierunku. Kiedy się pani przyznałam, że u mnie z wiarą jest trochę na bakier - to tu pani psycholog odnalazła przyczynę mojego złego samopoczucia. Nie chodzi to o wiarę katolicką, ale o wiarę w ogóle - że istnieją rzeczy na które nie mamy wpływu. Że musimy się nauczyć POKORY, jeśli chcemy być szczęśliwi...

I tu jest pies pogrzebany.

Mijały lata, a ja z czasem zapomniałam o tej pokorze. No bo jak to? Przecież mam KONTROLĘ nad swoim życiem. Wszystko co zaplanuję to ma się udać. Po trupach do celu i gra muzyka! Idealna pani domu, idealna żona, idealna businesswoman... No a teraz pora na bycie idealną matką...
I powiem wam, że to dążenie do bycia idealną to żadna przyjemność. Człowiek staje się egocentryczny, nie ogląda się na innych, bo najważniejszy jest mój cel.
Cel kolejny = dziecko. Nie udaje się tak, to spróbujemy innej metody. Znowu nic? To teraz inaczej... I tak człowiek się zafiksował na punkcie zaciążenia...
In vitro było trudną decyzją, ale potraktowałam to jak wyzwanie. Jest ciężko, ale gdzieś tam jest ten nasz CEL, więc zaciskamy zęby i do przodu. I znowu...
Nadal nie było pokory w moim postępowaniu. Nie uświadamiałam sobie, że na niewiele rzeczy mam wpływ. A już na pewno nie mam wpływu na to, czy moje dziecko będzie żyć...

Lekcja była bardzo bolesna. Nadal się uczę pokory - choć jestem pod tym względem tępym uczniem...

Na razie udało mi się zrozumieć jedno. To nie na ciąży mi zależy. Zależy mi na byciu MAMĄ, a to nie ciąża jest tego wyznacznikiem, tylko właśnie dziecko...

Nadal muszę toczyć wewnętrzną walkę. No bo takiego dziecka nie chcę, a bo to mi się nie podoba, no bo chcę żeby było idealnie.

Nadal mi brakuje tej pokory, i szczerze się boję, że czekają mnie kolejne bolesne lekcje...

W tym jest Bóg (albo nazwijcie to sobie Siłą Wyższą, Mocą czy Kosmicznym Pyłem).

W życiu istnieją rzeczy, na które nie mamy wpływu.