Właśnie po raz kolejny wciśnięto mi do ręki adres pewnego lekarza cudotwórcy - bo ten to już mi na pewno pomoże na niepłodność... Ręce opadają...
Wiem, że ta osoba chciała dobrze. Ale popsuła mi humor.
"Dobre rady dla niepłodnych" działają na mnie jak płachta na byka.
- bo jak już adoptujecie to na pewno zajdziesz w ciążę
- Ty weź idź do tego specjalisty a nie wymyślasz adopcje jakieś
- a próbowałeś już jogi/ziół/modlitwy/feng shui/szamana/magicznych grzybków...?
Ech. Czy naprawdę tak trudno zrozumieć że ktoś po prostu chce zostać rodzicem adopcyjnym?
Tak, niektórym najwyraźniej strasznie trudno to zrozumieć...
OdpowiedzUsuńW moim otoczeniu dwie osoby do ostatniej chwili wciskały mi niemal na siłę naprotechnologię jako panaceum na wszystkie problemy z poczęciem. Pewnie (tak jak w Twoim przypadku) chciały dobrze, ale cóż... nie lubię, jak ktoś trzeci mi się pakuje do łóżka, nawet metaforycznie ;)
Chcą dobrze tylko nie wiedzą, jak to ująć 😉 W końcu dla (wielu z) nas adopcja również nie była drogą pierwszego wyboru, musieliśmy swoje przejść, dojrzeć itd.
OdpowiedzUsuńA swoją droga - mnie uderzyło to, ze po jakimś czasie po adopcji wróciła mi z dużym natężeniem potrzeba bycia w ciąży i tego "samiuśkiego" początku, którego mi zawsze będzie brakować z Miśkiem. To trochę temat tabu wśród mam ado i pewnie oa miałby ogromne wątpliwości co do mnie jako kandydatki ale ... chyba nie jestem jedyna - do podobnych uczyć przyznały się jeszcze dwie moje bliskie koleżanki. Warto zdać sobie z tego sprawę, ze adopcja nie leczy niepłodności.. Powiem więcej, czasem nie leczy tego bólu do końca nawet ciąża (której miałam szczęście zaznać i dzięki której pokochałam Miśka jeszcze mocniej, choć wydawało mi się to niemożliwe), bo ten paskudny potwór i tak czasem podniesie swój łeb w różnych okolicznościach. Ale jak złapię się w tzw momencie "Aha" 😉, to potrafię i za to dziękować, bo przez nią (dzięki niej) właściwie mam wszystko..