Kolejny etap wtajemniczenia. Z każdymi zajęciami czujemy się coraz bardziej rodzicami adopcyjnymi. Rozmawia się z nami w taki sposób, jakby to już się stało, jakbyśmy już byli udzieciowieni i to tylko kwestia czasu, krótka chwila - i zaraz będziemy wieźli maluszka do domu.
Więzi nawiązują się dzięki wspólnie spędzanemu czasowi, za pomocą dźwięków i bodźców wzrokowych, a przede wszystkim dzięki dotykowi. W przypadku dzieci adoptowanych ten proces przebiega znacznie dłużej. Dzieci te mają już przykre doświadczenia w swoim krótkim życiu, i bardzo często dotyk czy dźwięk głosu dorosłego kojarzy się z cierpieniem, bólem lub strachem.
Trzeba znaleźć sposób na każdego malucha i nasza jest w tym rola. Musimy się otworzyć na potrzeby naszego dziecka, bo nasz adoptuś na początku może reagować w sposób nieprzewidywalny...
Żeby mieć szansę na to wzajemne "oswajanie się" potrzebny jest wspólnie spędzony czas. I roczny macierzyński to absolutne minimum, co możemy dać naszemu dziecku. Jeśli warunki finansowe pozwolą to należy przedłużyć ten czas na maksa - jedno z rodziców niech zrezygnuje z pracy. To zaprocentuje w przyszłości lepszymi relacjami z naszym dzieckiem.
Szczerze to nie wiem czy uda nam się temu sprostać. Przeanalizowaliśmy nasze comiesięczne wydatki i owszem, na jednej pensji pociągniemy "na styk". A co jeśli będzie jakaś niespodziewana sytuacja? Choroba dziecka wymagająca kosztownego leczenia? Poważna awaria któregoś ze sprzętów domowych codziennego użytku? (PS. Właśnie padł jeden z naszych samochodów, najprawdopodobniej na amen, więc przerzuciłam się na dojazdy komunikacją miejską - trzy godziny dziennie w plecy!) Ten temat uważam więc jeszcze za otwarty, do przeanalizowania.
!!! Rada na pierwsze dni spotkania z dzieckiem - nie ubierajmy się na biało! Biały (ewent. jasnoniebieski) kolor kojarzy się dziecku tylko z opieką lekarską, pielęgniarkami, a nie zawsze jest to fajne skojarzenie. No bo przecież taka "piguła" przychodzi po to, żeby zrobić "kuj kuj"... Więc trzeba wrzeszczeć to sobie może pójdzie.
..................................................................................................
Temat, który pojawił się na dzisiejszych zajęciach (do wnikliwszego poczytania)
* RAD - jest syndromem, który można zaobserwować u poszczególnych osób mających problemy z okazywaniem uczuć i tworzeniem trwałych związków. W celu zaspokojenia własnych potrzeb i poczucia bezpieczeństwa, osoby te ufają tylko sobie. Te osoby często mają problemy z własnym sumieniem, nie czują empatii i nie mają prawdziwych uczuć do otaczających ich ludzi i zwierząt.
.................................................................................................
Zaskakuje mnie nieraz, jakie to wyobrażenie na temat adopcji mają niektórzy ludzie. Rozmawiałam wczoraj z zaprzyjaźnionym sąsiadem o naszych planach (nie jest to temat tabu dla nas, jak ktoś chce pogadać, dowiedzieć się, to czemu nie?). Zatkało mnie, kiedy padały pytania:
- "no to kiedy jedziecie do tego sierocińca wybrać sobie dziecko?"
- "a jak coś pójdzie nie tak, to można potem oddać dziecko i wymienić na inne?".
Facet jest dzieciaty więc miałam punkt odniesienia w postaci jego syna. Więc jak zapytałam czy oddałby dziecko, bo coś "poszło nie tak" to szybko zrozumiał, że zadał głupie pytanie... (przynajmniej sprawiał takie wrażenie) Cierpliwie mu wyjaśniałam, co i jak przebiega. Miałam ten komfort, że rozmawiałam z osobą nam życzliwą, więc chętnie słuchał. (Ile z tego zapamiętał to już inna sprawa).
Widzę że nie będzie łatwo...
Tymczasem za nami już 5 warsztatów z 13... Powolutku do przodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz