czwartek, 15 grudnia 2016

ZABURZENIA INTEGRACJI SENSORYCZNEJ (SI) I ALKOHOLOWY ZESPÓŁ PŁODOWY (FAS), JAKO NAJCZĘŚCIEJ WYSTĘPUJĄCE PROBLEMY DZIECI ADOPTOWANYCH - warsztat

ZABURZENIA INTEGRACJI SENSORYCZNEJ (SI)
cytat:
"Integracja sensoryczna to zdolność dziecka do odczuwania, rozumienia i organizowania informacji dostarczanych przez zmysły z otoczenia oraz z własnego organizmu. Mówiąc w skrócie, integracja sensoryczna pozwala segregować, porządkować i składać razem pojedyncze bodźce w pełne funkcje mózgu. Gdy funkcje te są zrównoważone, motoryka ciała łatwo dostosowuje się do otoczenia, umysł łatwo przyswaja informacje, a „dobre” zachowanie pojawia się w sposób naturalny. Integracja sensoryczna wpływa także na rozwój dziecka, zdolność do nauki i samoocenę."

Kiedy tak na warsztacie rozmawialiśmy o różnych zaburzeniach to zgodnie z mężem stwierdziliśmy, że niektóre z zaburzeń towarzyszą nam w dorosłym życiu, np. nadwrażliwość na głośne dźwięki. Wiele tego typu zaburzeń można wyeliminować w wieku dziecięcym, ale wymaga to czasu i nakładu pracy. Czasem może to przerażać, jeśli zaburzenia są silne, albo jak jest ich bardzo dużo.

Nastała teraz moda na różnego typu terapie integracji sensorycznej. Jest to fajne przedsięwzięcie, ale czasami niepotrzebne. W dużej mierze tego typu terapie można wykonywać z dzieckiem samodzielnie w domu.
Skąd tyle zaburzeń? Trochę wynika to z trybu życia ciężarnej, samego porodu, ale też ogólnie z procesu wychowawczego. Sami nieraz szkodzimy dzieciom - podajemy do jedzenia gotowe papki, zamiast zachęcać do nauki gryzienia i samodzielnego operowania sztućcami; dzieciaki spędzają czas w "bezpiecznych" warunkach, gdzie jest mniejsza szansa na guza lub siniaka, przez co mają za mało doświadczeń i ich mózg nie jest pobudzany do wypracowywania reakcji obronnych...

Kochajmy mądrze - nie chuchajmy na dzieci, bo one się muszą nauczyć żyć w świecie pełnym różnych bodźców...


PŁODOWY ZESPÓŁ ALKOHOLOWY (FAS)
cytat:
"Alkoholowy zespół płodowy (ang. fetal alcohol syndrome, FAS) – zespół chorobowy, który jest skutkiem działania alkoholu na płód w okresie prenatalnym. Alkoholowy zespół płodowy jest chorobą nieuleczalną, której można uniknąć zachowując abstynencję w czasie trwania ciąży. Do dziś nie określono dawki alkoholu, która byłaby bezpieczna dla płodu. Każda ilość niesie ryzyko wystąpienia zaburzeń w rozwoju dziecka.

Pełnoobjawowy FAS stanowi zaledwie 10% wszystkich zaburzeń rozwojowych związanych z ekspozycją płodu na działanie etanolu, noszących nazwę Spektrum Alkoholowych Uszkodzeń Płodu (FASD), spotykany również pod nazwą Poalkoholowe Uszkodzenie Płodu."

Zajęcia były prowadzone przez panią, która jest sama mamą adopcyjną dziewczynki z pełnoobjawowym FAS. Opowiadała nam o tym jak przebiegał rozwój, jakie postępy zrobiła mała od czasu gdy się u nich pojawiła.

Powiem tak - nie zdecydowałabym się na adopcję dziecka z pełnoobjawowym FAS. Temat jest bardzo trudny, wymaga rozległej wiedzy i pracy. A tak naprawdę masz do czynienia z dzieckiem niepełnosprawnym, które w przyszłości prawdopodobnie też będzie wymagać specjalistycznej opieki i nigdy nie będzie do końca samodzielne. Tym bardziej podziwiam tych, którzy świadomie się na takie dzieci decydują.
My wiemy, że to ponad nasze siły.

 
 
Bardzo fajny filmik znalazłam kiedyś na YouTube. Polecam serdecznie!
 


środa, 7 grudnia 2016

WARSZTATY UMIEJĘTNOŚCI WYCHOWAWCZYCH - WYRABIANIE I DOSKONALENIE UMIEJĘTNOŚCI RADZENIA SOBIE W SYTUACJACH STWARZAJĄCYCH TRUDNOŚCI WYCHOWAWCZE - warsztat

Temat od czapy. Zupełnie odbiegający od treści warsztatu. Nazwałabym te warsztaty raczej - JAK ROZMAWIAĆ Z DZIEĆMI.
Powiem szczerze, że po raz pierwszy się nudziłam. W dużej części powtarzane było to, co na warsztacie z "poczucia godności". Czyli wyszło masło maślane...

To co dało do myślenia - wyobraźmy sobie najbliższą nam osobę z czasów dzieciństwa i spróbujmy określić, dlaczego ta osoba właśnie nam przyszła do głowy. Co takiego zrobiła, jak się zachowywała w stosunku do nas. I po takim przemyśleniu starajmy się dokładnie tak zachowywać w stosunku do naszych dzieci.
Tyle w temacie.


niedziela, 4 grudnia 2016

z lektur - CZEKAJĄC NA BOCIANA

Agnieszka Kowalska - "Czekając na bociana"
Krótka książeczka, ale bardzo wartościowa. Polecam.
Chwilami mialam wrażenie, że autorka książki jest "absolwentką" tego samego ośrodka co my teraz. Niektóre poruszone tematy są bardzo zbliżone do naszych warsztatowych.
Jest po prostu fajna.


piątek, 2 grudnia 2016

z lektur - JEŻ

Katarzyna Kotowska - "Jeż"

Bajka dla dzieci. Piękna i wzruszająca. Opowiadająca o adopcji w sposób bardzo mądry i ciepły.
Moim zdaniem każdy rodzic adopcyjny powinien tę bajkę mieć na półce.


.............
Bajkę czytałam na głos mężowi i mojej mamie. Głos mi się łamał. Mama szlochała. Mąż słuchał w ciszy do samego końca i mi nie przerywał . Wiec chyba też poruszony.

środa, 23 listopada 2016

BUDOWANIE POCZUCIA WŁASNEJ WARTOŚCI U DZIECKA - warsztaty

warsztat 6.
Czym jest godność człowieka? Co się na nią składa?
1. JESTEM WAŻNY, WARTOŚCIOWY
2. WIEM, UMIEM, POTRAFIĘ, WIERZĘ WE WŁASNE SIŁY

Jak rozmawialiśmy na warsztatach to wszystko pięknie wyglądało. No bo przecież każdy wie czym jest godność człowieka, każdy wie w jaki sposób okazuje się szacunek drugiemu człowiekowi.

Ciekawa jednak jestem jak to wygląda w praktyce u każdego z nas.
Jestem świadoma tego, że popełniam błędy, że nie okazuję wystarczająco często jak bardzo mi zależy na moim mężu. Nieraz ma mi to za złe, że nie doceniam jego starań, że nie mówię mu że go kocham. Doceniam i kocham. Ale w codziennym życiu zapominam mu o tym powiedzieć. A to niestety ma wpływ na jego zachowanie wobec mnie i na jego własną samoocenę.
A jak to będzie w stosunku do naszego dziecka?


Warsztaty cenne. Myślę że można by temu tematowi poświęcić całą serię spotkań a nie tylko trzy godziny. Przydałyby się każdemu z nas, bo wiele osób ma problem z okazywaniem szacunku i docenianiem drugiej osoby...

........................

W temacie szacunku - mam ostatnio w pracy poważny konfikt między pracownikami. Każdy każdemu wytyka błędy, donosi jeden na drugiego. Taka codzienna wzajemna nagonka. Nie wiem co z tego wyniknie. Przydałby się tu mądry kierownik, psycholog, który potrafiłby rozładować napięcie. Tymczasem decyzja kierownika - jak masz jakąś skargę to poproszę na piśmie - wywołała efekt odwrotny. Staliśmy się sobie jeszcze bardziej wrodzy ...
Być może skończy się to zwolnieniami.

Będę więc musiała ponownie szukać pracy, tuż przed adopcją .

poniedziałek, 14 listopada 2016

cytat

J.K . Rowling "Harry Potter i przeklęte dziecko"

"D. - Nie da się uchronić młodych ludzi przed krzywdą. Cierpienie musi przyjść i przyjdzie.
H. - Więc mam stać i patrzeć?
D. - Nie. Masz go nauczyć, jak stawić czoło życiu."




czwartek, 10 listopada 2016

z lektur - BOCIANY PRZYLATUJĄ ZIMĄ

"Bociany przylatują zimą" - Iwona Jurczenko-Topolska

Jest to historia kolejnej mamy adopcyjnej. Tym razem troszkę inaczej - bo adoptowane są dzieci starsze (3, 5, 7 lat), i to od razu trójka. Książka opowiada o pierwszych wspólnych dwóch latach tej rodzinki.


Mam mieszane uczucia po tej lekturze.
Z jednej strony książka mądra, napisana z dużym szacunkiem do dzieci. Pokazuje jak bardzo zaskakujące potrafi być rodzicielstwo, oraz to, że każdy człowiek (również dziecko) jest inny, ma inne potrzeby i inny charakter.
Z drugiej strony nie podobały mi się niektóre zaproponowane metody wychowawcze i postawy.

Ale co rodzic to inne metody.
........................................................................................................................


.....................................

Edit:
Doczytałam na innych stronach internetowych,  że mama adopcyjna z tej książki niestety zmarła w 2011 roku. Miała możliwość cieszenia się macierzyństwem tylko przez 8 lat... Strasznie to smutne. 


................


Najstarsza z dzieci Ania - jako 15 -latka jest druga w  klasie i chętnie gra na gitarze.  Młodszy Pawełek ma ADHD co niestety ma odzwierciedlenie w ocenach z zachowania. Ale jest utalentowany muzycznie i  fotograficznie - swoje emocje często przelewa na pianino. Najmłodszy Misio jest geniuszem  - zafascynowany astronomią, fizyką  często ma trudności w znalezieniu towarzysza do mądrych rozmów.  

To taka krótka  informacja dla tych, którzy uważają że dzieci adopcyjne to sami alkoholicy i bandyci... To naprawdę są normalne dzieciaki i proszę się ich nie czepiać!

środa, 9 listopada 2016

RODZINA - ROLA WIĘZI EMOCJONALNYCH - warsztaty

Kolejny etap wtajemniczenia. Z każdymi zajęciami czujemy się coraz bardziej rodzicami adopcyjnymi. Rozmawia się z nami w taki sposób, jakby to już się stało, jakbyśmy już byli udzieciowieni i to tylko kwestia czasu, krótka chwila - i zaraz będziemy wieźli maluszka do domu.
Więzi nawiązują się dzięki wspólnie spędzanemu czasowi, za pomocą dźwięków i bodźców wzrokowych, a przede wszystkim dzięki dotykowi. W przypadku dzieci adoptowanych ten proces przebiega znacznie dłużej. Dzieci te mają już przykre doświadczenia w swoim krótkim życiu, i bardzo często dotyk czy dźwięk głosu dorosłego kojarzy się z cierpieniem, bólem lub strachem.
Trzeba znaleźć sposób na każdego malucha i nasza jest w tym rola. Musimy się otworzyć na potrzeby naszego dziecka, bo nasz adoptuś na początku może reagować w sposób nieprzewidywalny...
Żeby mieć szansę na to wzajemne "oswajanie się" potrzebny jest wspólnie spędzony czas.  I roczny macierzyński to absolutne minimum, co możemy dać naszemu dziecku. Jeśli warunki finansowe pozwolą to należy przedłużyć ten czas na maksa - jedno z rodziców niech zrezygnuje z pracy. To zaprocentuje w przyszłości lepszymi relacjami z naszym dzieckiem.

Szczerze to nie wiem czy uda nam się temu sprostać. Przeanalizowaliśmy nasze comiesięczne wydatki i owszem, na jednej pensji pociągniemy "na styk". A co jeśli będzie jakaś niespodziewana sytuacja? Choroba dziecka wymagająca kosztownego leczenia? Poważna awaria któregoś ze sprzętów domowych codziennego użytku?  (PS. Właśnie padł jeden z naszych samochodów, najprawdopodobniej na amen, więc przerzuciłam się na dojazdy komunikacją miejską - trzy godziny dziennie w plecy!) Ten temat uważam więc jeszcze za otwarty, do przeanalizowania.

!!! Rada na pierwsze dni spotkania z dzieckiem - nie ubierajmy się na biało! Biały (ewent. jasnoniebieski) kolor kojarzy się dziecku tylko z opieką lekarską, pielęgniarkami, a nie zawsze jest to fajne skojarzenie. No bo przecież taka "piguła" przychodzi po to, żeby zrobić "kuj kuj"... Więc trzeba wrzeszczeć to sobie może pójdzie.

..................................................................................................

Temat, który pojawił się na dzisiejszych zajęciach (do wnikliwszego poczytania)
* RAD - jest syndromem, który można zaobserwować u poszczególnych osób mających problemy z okazywaniem uczuć i tworzeniem trwałych związków. W celu zaspokojenia własnych potrzeb i poczucia bezpieczeństwa, osoby te ufają tylko sobie. Te osoby często mają problemy z własnym sumieniem, nie czują empatii i nie mają prawdziwych uczuć do otaczających ich ludzi i zwierząt.

.................................................................................................

Zaskakuje mnie nieraz, jakie to wyobrażenie na temat adopcji mają niektórzy ludzie. Rozmawiałam wczoraj z zaprzyjaźnionym sąsiadem o naszych planach (nie jest to temat tabu dla nas, jak ktoś chce pogadać, dowiedzieć się, to czemu nie?). Zatkało mnie, kiedy padały pytania:
- "no to kiedy jedziecie do tego sierocińca wybrać sobie dziecko?"
- "a jak coś pójdzie nie tak, to można potem oddać dziecko i wymienić na inne?".

Facet jest dzieciaty więc miałam punkt odniesienia w postaci jego syna. Więc jak zapytałam czy oddałby dziecko, bo coś "poszło nie tak" to szybko zrozumiał, że zadał głupie pytanie... (przynajmniej sprawiał takie wrażenie) Cierpliwie mu wyjaśniałam, co i jak przebiega. Miałam ten komfort, że rozmawiałam z osobą nam życzliwą, więc chętnie słuchał. (Ile z tego zapamiętał to już inna sprawa).

Widzę że nie będzie łatwo...


Tymczasem za nami już 5 warsztatów z 13... Powolutku do przodu.



piątek, 4 listopada 2016

A gdzie był w tym wszystkim Bóg?

Do napisania tego postu zbieram się już długo.

Jakiś czas temu rozmawiałam z jedną dziewczyną z grupy warsztatowej - której historia rodzicielstwa jest bardzo zbliżona do mojej. Celowo będę tu używać słów Ja, Moje zamiast My, Nasze. Ten wpis jest o tym co Ja czuję i nie konsultowałam tego z Nim...

Przyjęło się w Ośrodku Katolickim, że osoby, które podeszły do zabiegu in vitro, mają zorganizowane dodatkowe spotkanie - sam na sam z księdzem. Nie wiem jaki jest tego cel - jakieś umoralnianie? Nawracanie na "dobrą drogę"? Otóż wspomniana wyżej dziewczyna miała już takie spotkanie, i nie najlepiej je wspomina. Wyszła z tego spotkania mocno rozgoryczona, zdołowana.

W trakcie tej indywidualnej rozmowy z księdzem padło zasadnicze pytanie - Gdzie był w tym wszystkim Bóg?

Przyznam, że moja pierwsza reakcja, jak to usłyszałam, była bardzo nie-katolicka. Szczerze się zdenerwowałam i zapytałam w myślach "a co to księdza k... obchodzi?" Emocji dużo, dobrze że nie miałam okazji powiedzieć tego na głos, do księdza - bo raczej nie wpłynęłoby to pozytywnie na proces naszych kwalifikacji...

Z czasem, kiedy już na spokojnie mogłam sobie przemyśleć niektóre sprawy, moja reakcja zaczęła się zmieniać z agresywnej na spokojną, pokorną. I to nie jest żadna próba przypodobania się komuś. Po prostu potrzebowałam czasu, żeby to przetrawić.

Gdzie był Bóg się pytacie?

Wrócę tutaj myślami do czasów sprzed starań o dziecko. Do czasów sprzed małżeństwa.

Jako młoda dziewczyna, przeżywająca swoje pierwsze uniesienia miłosne przeżyłam szok. Pojawiły się u mnie pierwsze próby "ułożenia sobie życia". Próby te były nieraz nieudane, co wywoływało u mnie poczucie frustracji. Chciałam móc sobie wszystko zaplanować, chciałam mieć wszystko pod kontrolą. Bardzo nerwowo reagowałam na każdy zawalony plan. Nie byłam elastyczna. Jak coś się nie udawało to ryczałam, nie umiałam się odnaleźć w nowej sytuacji...
Mój ówczesny facet zaprowadził mnie do zaprzyjaźnionej pani psycholog. Spotkanie z nią było przede wszystkim mokre... Mokre od moich łez. Wtedy też pojawiły się oskarżenia w moim kierunku. Kiedy się pani przyznałam, że u mnie z wiarą jest trochę na bakier - to tu pani psycholog odnalazła przyczynę mojego złego samopoczucia. Nie chodzi to o wiarę katolicką, ale o wiarę w ogóle - że istnieją rzeczy na które nie mamy wpływu. Że musimy się nauczyć POKORY, jeśli chcemy być szczęśliwi...

I tu jest pies pogrzebany.

Mijały lata, a ja z czasem zapomniałam o tej pokorze. No bo jak to? Przecież mam KONTROLĘ nad swoim życiem. Wszystko co zaplanuję to ma się udać. Po trupach do celu i gra muzyka! Idealna pani domu, idealna żona, idealna businesswoman... No a teraz pora na bycie idealną matką...
I powiem wam, że to dążenie do bycia idealną to żadna przyjemność. Człowiek staje się egocentryczny, nie ogląda się na innych, bo najważniejszy jest mój cel.
Cel kolejny = dziecko. Nie udaje się tak, to spróbujemy innej metody. Znowu nic? To teraz inaczej... I tak człowiek się zafiksował na punkcie zaciążenia...
In vitro było trudną decyzją, ale potraktowałam to jak wyzwanie. Jest ciężko, ale gdzieś tam jest ten nasz CEL, więc zaciskamy zęby i do przodu. I znowu...
Nadal nie było pokory w moim postępowaniu. Nie uświadamiałam sobie, że na niewiele rzeczy mam wpływ. A już na pewno nie mam wpływu na to, czy moje dziecko będzie żyć...

Lekcja była bardzo bolesna. Nadal się uczę pokory - choć jestem pod tym względem tępym uczniem...

Na razie udało mi się zrozumieć jedno. To nie na ciąży mi zależy. Zależy mi na byciu MAMĄ, a to nie ciąża jest tego wyznacznikiem, tylko właśnie dziecko...

Nadal muszę toczyć wewnętrzną walkę. No bo takiego dziecka nie chcę, a bo to mi się nie podoba, no bo chcę żeby było idealnie.

Nadal mi brakuje tej pokory, i szczerze się boję, że czekają mnie kolejne bolesne lekcje...

W tym jest Bóg (albo nazwijcie to sobie Siłą Wyższą, Mocą czy Kosmicznym Pyłem).

W życiu istnieją rzeczy, na które nie mamy wpływu.




 

sobota, 22 października 2016

z lektur - DZIECI Z CHMUR

Czytam sobie dalej.
Powiem tak. "Wieża z klocków" to był pikuś.

Tym razem ciężki kaliber.
Justyna Bigos i Beata Mozer, „Dzieci z chmur, opowieść o adopcji i macierzyństwie"



Siedziałam, czytałam i ryczałam... Łzy autentycznie ciekły mi po policzkach. Co chwila, po przeczytaniu któregoś fragmentu stwierdzałam: "O doskonale was rozumiem", "Miałam tak samo", "Nic dodać nic ująć"... Faktycznie jest to opowieść częściowo o nas, o naszych emocjach związanych z walką z niepłodnością, o naszej bezradności i braku zrozumienia ze strony otoczenia. Kto czytał ten wie, o czym mówię...
Książka jakby podzielona na dwa etapy:
pierwszy etap - walka z niepłodnością, i emocje z tym związane
drugi etap - adopcja, blaski i cienie całej procedury, macierzyństwo

Jak na mój gust jest to lektura OBOWIĄZKOWA dla adopcyjnych staraczek!

Dodam tu jeszcze fragment o poronieniu, przy którym poryczałam się razem z mamą:

..................................
edit:
Moja mama po przeczytaniu obydwu książek ma całkiem odmienne odczucia. Większe wrażenie wywarła na niej książka "Wieża z klocków" Kotowskiej.


Co do męża to jakoś nie jest chętny do czytania. Ale i tak "serwuję" mu co lepsze kawałki i czytam mu na głos. Z tych kawałków też ocenia Kotowską lepiej...

..............
CIEKAWOSTKA : Na stronie naszego OA jest spis lektur związanych z adopcją .
Kotowskiej "Wieża z klocków" jest.
"Dzieci z chmur" nie ma wcale - podejrzewam, że jest to związane z tematem in vitro poruszonym w książce - a nasz ośrodek jest przecież katolicki... Ech...

czwartek, 20 października 2016

JAWNOŚĆ ADOPCJI - warsztaty

Tym razem zajęcia były krótsze niż dotychczasowe. Prowadzone były przez panią, która na co dzień pracuje w IPO w Otwocku - to stamtąd najprawdopodobniej w przyszłości odbierzemy nasze szczęście...

Założenie jawności jest takie, że nie będziemy wymyślać żadnych historyjek o niby-ciąży, nie będziemy udawać że jesteśmy rodzicami biologicznymi. Mamy mówić o adopcji otwarcie, bez owijania w bawełnę. Najważniejsze bowiem dla dziecka będzie to, że ma poczucie przywiązania do Rodziny, że wie kto go kocha, dla kogo jest ważny.

W sumie poczucie przywiązania określono na warsztatach jako nadrzędną potrzebę dziecka. To nie głód, brud czy bieda są najgorszym co spotyka dzieci. To ODRZUCENIE, to że nie mają nikogo swojego do kochania. Żadna nawet najlepsza pielęgniarka nie zastąpi rodziców. Bo pielęgniarki są dla wszystkich dzieci na oddziale, a rodziców się ma dla siebie...

Z powyższego wynika jeszcze jedna rzecz - żadne z dzieci nie powinno trafiać do żłobków. Pierwsze trzy lata życia są kluczowe w budowaniu własnej wartości, w budowaniu więzi z innymi ludźmi. Dlatego jak ktoś ma możliwość, to powinien spędzić te pierwsze lata życia z dzieckiem - to zaprocentuje w przyszłości.


..................................................

Zaczęłam czytać. Na pierwszy ogień poszła "Wieża z klocków" Katarzyny Kotowskiej. Niepozorna książeczka, napisana w formie mini pamiętnika. Przemyślenia mamy adopcyjnej dwuletniego chłopca. Prostym językiem i bardzo bezpośrednio. Myślę, że warto przeczytać.

niedziela, 16 października 2016

WEEKENDOWE REKOLEKCJE MAŁŻEŃSKIE

Podchodziłam do tych rekolekcji bardzo sceptycznie. Nie należę do osób jakoś bardzo praktykujących, więc perspektywa spędzenia całego weekendu w domu sióstr zakonnych trochę mnie zniechęcała. Przyjechałam więc na te warsztaty wręcz "z przymusu".
Ośrodek w Laskach pod Warszawą okazał się być olbrzymim kompleksem budynków umiejscowionym na skraju Puszczy Kampinoskiej. Cudowne otoczenie (warto przyjechać ciut wcześniej żeby zwiedzić okolicę - bo jak już się zaczną zajęcia to nie będzie czasu na długie spacery).

O zajęciach obiecałam nie opowiadać - ważny jest tu element zaskoczenia, pójście na żywioł i mówienie o tym co się czuje, bez wcześniejszego przygotowania. Więc już nic więcej nie powiem, bo popsuję zabawę.

Warsztaty bardzo mnie otworzyły na mojego męża i na jego uczucia. Czuję się na nowo zakochana i znów mam motyle w brzuchu, a jednocześnie czuję że coraz lepiej się rozumiemy jako małżeństwo.

Nie żałuję że wzięłam udział w tych zajęciach i mam nadzieję, że jeszcze to kiedyś powtórzymy, może ponownie w Laskach a może gdzieś indziej w Polsce...

A tu parę zdjęć :








I nasz skromny pokoik:


wtorek, 4 października 2016

OD BEZDZIETNOŚCI DO RODZICIELSTWA - warsztaty

Trzecie zajęcia. Dla mnie trudne. Każdy z nas opowiadał, dosyć szczegółowo o swojej walce o dziecko. Tylko my otwarcie mówiliśmy o in vitro (wystąpiliśmy jako ostatni) i przez chwilę myślałam, że jako jedyni z grupy skorzystaliśmy z tej metody. Później, już na korytarzu się okazało, że inna para też ma to za sobą. Być może był ktoś jeszcze, tylko się nie ujawnił - nie wiem. 

Nie wiem czy to dobrze, że tak otwarcie o tym mówimy. Może lepiej by było mniej wnikliwie opowiadać swoją historię.

Wiem, że było mi trudno mówić. Głos mi drżał, oczy się zaszkliły - zwłaszcza gdy wspomniałam o naszej stracie ciąży. Czy to oznacza, że jeszcze nie przebolałam straty? Że tego "nie przepracowaliśmy"?

Nasze wystąpienia były też opatrzone własnoręcznymi rysunkami. Ciekawie to wyglądało. Na mojej prezentacji in vitro przedstawiłam jako czołg. Mój mąż przedstawił to jako drabinę opartą o mur. Psychoanalityk by się tu przydał...




wtorek, 27 września 2016

KRĄG - warsztaty

Dziś na szybko, bo zaraz idę spać.

KRĄG. Nie wiem, skąd taka nazwa tego warsztatu. Ot po prostu spotkanie z rodziną adopcyjną.

Rodzina ta opowiedziała nam swoją historię rodzicielstwa - od pierwszych spotkań w OA, poprzez warsztaty, spotkanie z dzieckiem, aż do teraz... Dużo, dużo przydatnych wiadomości. Sporo zdjęć i wzruszeń.

No takie warsztaty to ja rozumiem! :-)

PS. List do dziecka napisany i oddany. Teraz czeka w teczce na nasze dziecko...

niedziela, 18 września 2016

Rocznica ślubu

Dziś mija 6 lat odkąd jestem panią D. Przez te lata przeszliśmy naprawdę trudną drogę do rodzicielstwa. Teraz, kiedy już jesteśmy w trakcie procesu adopcji, czujemy że jest nam lżej. Że nie ma już tej bezsensownej walki z wiatrakami. Jesteśmy razem, pomimo trudności. I tak też będzie z naszym dzieckiem - razem mimo wszystko.

List do dziecka się pisze, wspólnymi siłami. Ale nadal w nim czegoś brakuje, poprawiamy, wykreślamy, dopisujemy... A czas ucieka.

A teraz rocznicowo foto-wspomnienie...

 
....................................
 
KARTKA Z KALENDARZA 2010
Gorączka sobotniej nocy... i budzę się jako żona
 
We wtorek byłam jeszcze w pracy, choć moje myśli krążyły już wokół tematu ślubu i tego co jeszcze muszę załatwić. Po pracy razem z narzeczonym poszliśmy się wyspowiadać. Przy okazji zapytałam jednej zakonnicy czy nie miałaby do odstąpienia odrobiny wody święconej - bo chcielibyśmy mieć na błogosławieństwo rodziców. Dostaliśmy odrobinę wody święconej w plastikowym kubeczku jednorazowym (zapomnieliśmy buteleczki) i po drodze musieliśmy skoczyć do sklepu po wodę mineralną, żeby przelać wodę święconą do bezpieczniejszego pojemniczka. 

W środę miałam już urlop. Rano pojechałam do kosmetyczki i fryzjerki - rozjaśniłam włosy, zrobiłam hennę na brwi i rzęsy, oraz pedicure. Po południu z rodzicami zawieźliśmy alkohol do sali i przedstawiłam organizatorowi mój plan ustawienia stołów. Plan okazał się niewykonalny, mi łzy stanęły w oczach, bo się nieźle zdenerwowałam. Wróciliśmy do domu i ja zabrałam się za kolejne rozplanowywanie, drukowanie winietek i kart z ustawieniem stołów. Skończyłam o drugiej w nocy.

W czwartek pospałam troszkę dłużej bo manicure miałam dopiero na 11.00. Po zrobieniu paznokci pojechałam na cmentarz do mojego dziadka i poprosiłam by się za nas pomodlił tam na górze. W międzyczasie przyjechał mój narzeczony. Pojechałam w jego towarzystwie do fotografa (zrobiłam sobie zdjęcie do nowego dowodu). Potem pojechaliśmy odebrać prezenty dla rodziców (nieźle się przy tym naklęłam, bo po drodze złapała nas ulewa, a ja raczej nie należę do świetnych kierowców. Potem razem z prezentami pojechaliśmy ponownie do sali weselnej, na szczęście nowy układ stołów został zaakceptowany. Zostawiliśmy winietki i rozpiskę co gdzie mają poustawiać i przyjechaliśmy do mnie. Po krótkim odpoczynku zabraliśmy się za ćwiczenie naszego pierwszego tańca, tym razem byłam w mojej halce na kole.

W piątek rano pojechałam do kosmetyczki na peeling i maseczkę. Okropnie się czułam - stan podgorączkowy, ból gardła i utrata głosu - to pewnie efekt siedzenia kilka godzin w klapkach, po zrobieniu pedikiuru. Więc wykupiłam masę leków, zaaplikowałam sobie końską dawkę i władowałam się do łóżka. Narzeczony nadmuchał kilka balonów, którymi planowałam przystroić dom następnego dnia. Wieczorem pojechaliśmy do kancelarii parafialnej, gdzie spotkaliśmy się też ze świadkiem. Podpisaliśmy parę dokumentów. Przy okazji zapłaciliśmy floryście za przystrojenie kościoła. I potem świadek zabrał mi narzeczonego do domu. Wieczór spędziłam z mamą i kieliszkiem wina przy komputerze - mama ćwiczyła mowę do błogosławieństwa i co chwila chlipała, bo jej jedyna córeczka idzie w świat.

DZIEŃ ŚLUBU
Mama była umówiona na czesanie i malowanie już o godzinie 8.00. Ja też wtedy wstałam, bo jakoś nie chciało mi się spać (nerwy, czy co?). Jeszcze w piżamie i szlafroku wyszłam przed dom rozwieszać baloniki. Czas mi się bardzo dłużył. Wypiłam hektolitry herbaty, posiedziałam na babskim forum w necie i się wreszcie doczekałam - pora jechać robić się na bóstwo. Wzięłam welon i diadem, żeby od razu przyczepić wszystko jak należy. Po upojnych 3 godzinach byłam gotowa - welon długości 2,5 metra był częściowo złożony i schowany do reklamówki zawieszonej na moich ramionach. Wyglądałam zabawnie...
Mijały kolejne minuty, świadkowa miała być tuż przed 16.00 żeby pomóc mi montować na mnie sukienkę. Przyjechał fotograf, przyjechał kamerzysta, przyjechał zespół, żeby zagrać na "wypuście". Przyjechali rodzice Pana Młodego razem z rodziną z daleka (w sumie 8 samochodów), a świadkowej ni ma. W końcu przez okno widzę, że nadjeżdża samochód z Panem Młodym i świadkiem - a ja nadal w dżinsach i rozwleczonym swetrze... Wpadłam w panikę, zawołałam mamę i teściową i zabrałyśmy się za szybkie wkładanie sukni (trochę byłam skrępowana, bo pod suknią niewiele miałam na sobie, więc teściowa mogła się przyjrzeć swojej synowej w pełnej okazałości...). W końcu dotarła i świadkowa i dokończyła zapinanie sukni - mamom bardzo trzęsły się ręce.
Wreszcie byłam ubrana i mogłam przyjąć gości. Błogosławieństwo rozpoczął nasz ksiądz rodzinny, później rodzice i hop siup czas pędzić do kościoła... Ale co to wisi jeszcze na szafie??? HALKA! W pośpiechu zapomniałam ją założyć. Więc od nowa obie mamy i świadkowa pomogły mi się ubierać.

Pod kościołem były tłumy, nie spodziewałam się aż tylu gości na samym ślubie... Ceremonia przebiegła spokojnie, ja o dziwo zrelaksowana, narzeczony dość mocno przejęty i blady jak ściana. Kiedy wchodziliśmy do kościoła, tuż przed nami szedł mój chrześniak i niósł poduszeczkę z obrączkami. Maciuś był również bardzo przejęty. Nasz ksiądz wygłosił piękne kazanie na temat rodziny i miłości. Przysięgę wypowiadałam bez stresu, mój Mąż dopiero po przysiędze i nałożeniu obrączek odzyskał naturalny kolor skóry... Pod koniec uroczystości nastąpiło podpisanie papierów ślubnych i mogliśmy już jako Mąż i Żona wyjść z kościoła.

Przed salą kilkoro kuzynów zrobiło nam bramkę - no to dostali kilka flaszek wódki, na dobry początek. Rodzice przywitali nas chlebem i solą, zasiedliśmy do stołów i dostaliśmy gorący rosół i flaki. Kurczę, nawet nie sądziłam że jestem taka głodna...

Część imprezową rozpoczęliśmy pierwszym tańcem - przy dźwiękach "Oczarowania" Wodeckiego zatańczyliśmy nasz walc, lekko improwizowany, bo wybitnymi tancerzami to my nie jesteśmy...
A potem impreza na całego, prawie do godz. 4.00. W sali było trochę zimno - okazało się, że padło ogrzewanie. Trzeba było więc dużo pić i dużo tańczyć, co w sumie nie było trudne.
Grał świetny zespół, i goście chętnie wychodzili na parkiet.
Pod koniec wesela byliśmy tylko my i nasi rodzice. Wspólnie wypiliśmy ostatne toasty tego dnia. Zapytałam jak powinnam się zwracać teraz do rodziców Męża - i okazało się że będzie im bardzo miło, jak będę do nich mówić "Mamo" i "Tato".

Każdemu życzę tak przyjemnie spędzonych chwil...


poniedziałek, 12 września 2016

MOTYWACJA - warsztaty

Za nami pierwszy dzień warsztatów. Mimo prawie 3-godzinnych zajęć uważam, że świetnie spędziliśmy czas.

Rozmawialiśmy o tym, co nami kierowało, że zdecydowaliśmy się na adopcję. Nie chcę tutaj teraz streszczać zajęć - bo uważam, że każdy powinien sam to przeżyć i takie streszczenia nic mu nie dadzą.

Pojawił się też ponownie temat preferencji odnośnie dzieci. I zaskakująco wyszło, że nadrzędnym kryterium w naszej grupie nie jest stan zdrowia dziecka czy nałogi rodziców biologicznych. Okazało się, że 3/4 osób z grupy nie zdecydowałoby się na adopcję dziecka innej rasy (ja się tu zaliczam, po prostu nie widzę siebie w roli matki czarnoskórego dziecka). Co ciekawe mój mąż ma w tym względzie zupełnie inne zdanie - dla niego rasa dziecka jest obojętna...

No i się teraz zastanawiam - czy ja jestem rasistką? Naprawdę nie mam uprzedzeń. Po prostu coś mi nie gra w takim układzie - biali rodzice, kolorowe dziecko...

ech... mam teraz o czym myśleć...

P.S. Mamy zadaną naszą pierwszą pracę domową - napisanie listu do dziecka. I to nie jest jakieś tam fikcyjne dziecko. List ten zostanie dołączony do naszej teczki i będzie dostępny w Ośrodku wtedy, gdy nasze pełnoletnie dziecko zapragnie szukać korzeni biologicznych. Nasz list dostanie do ręki jako pierwszy dokument.

Trudne zadanie...

piątek, 26 sierpnia 2016

Już za momencik...

Odliczam już dni do września.

Po pierwsze - wreszcie będę miała urlop! Po 2 miesiącach pracy na same doby (doba w pracy, doba w domu, oprócz sobót) jestem już naprawdę wyczerpana. Taki system pracy nam powstał z powodu sezonu urlopowego. Ciągle kogoś nie ma, a "obstawa" w grafiku musi być 100 %. Ech. Odbiję sobie we wrześniu - bo biorę 3,5 tygodnia urlopu i zamierzam się byczyć. O!

Po drugie - zaczynamy kurs 12 września, a to oznacza, że coś się będzie działo w temacie adopcji. Na razie od czasu do czasu sobie siadamy z mężem i sobie "gdybamy". No bo ciekawe jak to będzie, jak już taki mały berbeć pojawi się w naszym mieszkanku... Toż to rewolucja! I czy sobie poradzimy?...

Po trzecie - zostanę po raz trzeci mamą chrzestną. I po raz trzeci będzie to chłopaczek. Ciekawe czy nasze maleństwo okaże się również chłopaczkiem, czy może jednak będzie dziewuszka...

No dobra, a póki co muszę jeszcze przetrwać na dobach przez tydzień... Ale to już z górki...

poniedziałek, 4 lipca 2016

Kwalifikacja na warsztaty

Dziś zadzwonił telefon z OA - przeszliśmy pierwszy odsiew i mamy kwalifikację na warsztaty. Zajęcia ruszą najprawdopodobniej we wrześniu.

Dostałam jeszcze ostatnie wytyczne:
1.) Zdzwonić się z rodziną adopcyjną (zaproponowaną przez OA) w sprawie weekendowego wyjazdu. To jest takie coś jakby rekolekcje, ale prowadzone przez osoby świeckie. Będą opowiadać o swoich doświadczeniach związanych z adopcją.
2.) W trakcie warsztatów poprosić o telefon do księdza prowadzącego warsztaty - w celu umówienia się na spotkanie indywidualne.
3.) Z uwagi na mój epizod z depresją w przeszłości, skontaktować się z moim psychiatrą w celu wypisania krótkiej epikryzy (jak przebiegało leczenie, jakie leki brałam, jakie są rokowania).

No i tyle. Czekamy.

Chyba już możemy powolutku kompletować wyprawkę dla dziecka?.. :-)

***
A i się pochwalę. Podpisano ze mną umowę w pracy na rok (do końca czerwca 2017). Hurra!!!

piątek, 24 czerwca 2016

Testy psychologiczne

Kolejny etap za nami, więc na świeżo opowiadam jak było.

Umówiliśmy się do Ośrodka na 10:00 (akurat ten termin nam pasował z uwagi na pracę zmianową, nie wiem czy robią testy popołudniami). Oprócz nas była jeszcze jedna para w sali. Mieliśmy usiąść jak najdalej od siebie, bo każdy odpowiada indywidualnie i mieliśmy się nie sugerować odpowiedziami współmałżonka.

Sam test to lista około 500 stwierdzeń. Do każdego stwierdzenia należało się odnieść, odpowiadając ZGADZAM SIĘ albo NIE ZGADZAM SIĘ. Stwierdzenia te dotyczyły bardzo różnych zachowań i upodobań. Były prostsze stwierdzenia typu "Lubię słodycze", ale i trudniejsze typu "Uważam, że mój charakter pomaga mi w pracy". Oczywiście pojawiło się mnóstwo pytań tendencyjnych, związanych z alkoholem, hazardem oraz lękami. Nie było tak źle, jak się obawiałam.

Po części pisemnej było spotkanie z psychologiem. Przebiegło ono w bardzo przyjemnej atmosferze i nawet nie wiem kiedy zleciały 2 godziny. Ponownie rozmawialiśmy o naszych rodzinach i pracy, oraz oczywiście o przyszłości, o tym jakie dziecko byśmy przyjęli lub nie. Pani sobie robiła notatki, dopytywała jak były jakieś niejasności.

Teraz CZEKANIE,
bo pracownicy z Ośrodka muszą przeanalizować naszą teczkę i ocenić czy przechodzimy dalej. Jeśli będą jeszcze jakieś niejasności to czeka nas kolejne spotkanie z psychologiem, żeby wyjaśnić to i owo. Ale jeśli będzie wszystko ok, to w ciągu 2 tygodni dostaniemy odpowiedź, czy mamy kwalifikację na warsztaty...



...................

Kilka spostrzeżeń na koniec wpisu:

Kiedy w trakcie rozmowy o przyszłości wspomniałam, o tym, że prawdopodobnie procedury się przeciągną i że dziecko pojawi się u nas dopiero za dwa lata, to pani psycholog stwierdziła, że niekoniecznie, że często trwa to dużo krócej. :-)

Więc cierpliwość, cierpliwość, cierpliwość...

czwartek, 2 czerwca 2016

Wizyta domowa

Mniej więcej miesiąc temu złożyliśmy większość dokumentów i od tamtej pory czekaliśmy na spotkanie kogoś z OA w naszym domu. Wreszcie zadzwonił telefon i umówiliśmy się na dzisiaj.
Akurat poranek mieliśmy wolny (obydwoje pracujemy w systemie zmianowym i tak nam się grafiki ułożyły, że byliśmy dziś dyspozycyjni w godz. 7-14).

Wizyta umówiona była na 9:30. Dom wysprzątany na błysk, kawka, herbatka, ciasteczka.

Pani przyjechała pociągiem - mąż musiał po nią wyjechać na stację.
Spotkanie miało trwać około 2 godzin, ale jakoś tak się zagadaliśmy i zeszło się prawie 4 godziny. :-) Większość czasu spędziliśmy w salonie przy stole, pani robiła bardzo dużo notatek. Zostaliśmy szczegółowo wypytani o nasze rodziny  (w moim przypadku zabrakło trochę miejsca, bo pochodzę z rodziny "patchworkowej" i nas jest trochę więcej niż standardowo), kto się czym zajmuje, ile kto ma dzieci, jakie są relacje itp. Poza tym oczywiście były pytania o nasze wykształcenie i karierę.
Opowiadaliśmy o naszym dzieciństwie, o charakterach, o tym jak się poznaliśmy, o systemie wartości...

Rozmawialiśmy też o przyszłości, jakie są nasze oczekiwania odnośnie dziecka, jak sobie wyobrażamy organizację czasu i pracy. Pani zerknęła na pokój, który docelowo ma być dziecięcym.

Raczej mam pozytywne odczucia po tym spotkaniu. Fakt, że dość szczegółowo nas wypytywała i to trochę krępowało. Ale liczymy się z tym, że po prostu chce nas lepiej poznać i musimy opowiadać jak najwięcej.

Biorąc pod uwagę fakt, że jest to Ośrodek Katolicki to oczywiście nie zabrakło pytań o nasze chodzenie do Kościoła. No i oczywiście to, że podchodziliśmy do in vitro zostało też odnotowane i to jak o tym mówimy... Ten temat uznałam, za najtrudniejszy na tym spotkaniu.

Jak wypadliśmy? Nie mam pojęcia. Wyjdzie w praniu...

.....

Plan działania:
- donieść brakujące dokumenty (zaświadczenie o zarobkach można też przynieść, mimo okresu próbnego w pracy, najważniejsza jest w tej chwili wysokość wynagrodzenia)
- zapytać proboszcza o opinię -bo jakoś przez miesiąc się nie odezwał i nie wiem co o tym myśleć

- telefon mieć w pogotowiu, bo niedługo czekają nas testy psychologiczne (podobno też około 4 godzin to trwa)

Jak wszystko pójdzie dobrze to będziemy już tylko czekać na zebranie się grupy i wystartujemy z warsztatami. Może nawet już w wakacje.
Warsztaty będą się odbywać 2 razy w miesiącu, nie w weekendy ale w tygodniu, po około 2 godziny na każde spotkanie.

I na razie tyle.
Opinii z miejsca pracy nie musimy przynosić, bo jesteśmy świeżymi pracownikami i nie jest to wymóg bezwzględny.

 
 
Aha i jedno mi się bardzo spodobało - od momentu poznania dziecka, do momentu zabrania go do domu upływa  średnio 3-4 dni, czyli bardzo szybko.


piątek, 29 kwietnia 2016

Dzień załatwiania

Mieliśmy dziś wolne, więc postanowiliśmy zabrać się za zbieranie papierków... Aż się zdziwiłam ile można załatwić w ciągu jednego dnia.

Mamy już (załatwione dzisiaj):
- zaświadczenie od lekarza o braku przeciwwskazań do adopcji
- wysłane wnioski o zaświadczenie o niekaralności
- metryka zawarcia związku sakramentalnego z kancelarii parafialnej
- odpis zupełny aktu małżeństwa z Urzędu Stanu Cywilnego
- ksero pitów za 2015
- ksero epikryzy od lekarza specjalisty

Poza tym zapisaliśmy się:
- 04.05. w poradni alkoholowej
- 12.05. w poradni psychiatrycznej

No to myślę, że mogę sobie weekendować.

Jak dobrze pójdzie to wyrobimy się ze wszystkim w dwa tygodnie. Poza powyższymi zostało nam:
- życiorys męża
- zdjęcia małżonków
- opinia księdza proboszcza
- zaświadczenie o zarobkach i opinia z miejsca pracy (ale to już po pierwszej wypłacie męża pod koniec maja).

środa, 27 kwietnia 2016

Drugi ośrodek

   Mieliśmy mieszane uczucia po wizycie w poprzednim Ośrodku. Zdecydowaliśmy się więc na spotkanie w innym Ośrodku, żeby mieć jakieś porównanie.
   To był strzał w dziesiątkę! Na dzisiejszym spotkaniu czuliśmy się swobodnie, przyjemnie się nam rozmawiało. Pytano nas o podobne rzeczy, ale nie tylko... Spotkanie prowadziła pani psycholog, która robiła mnóstwo notatek. Były pytania otwarte typu: "Jakim jesteście małżeństwem?", "Po co wam dziecko?", "Jaka była reakcja waszych bliskich, gdy poinformowaliście ich o planach adopcyjnych?"... Poza tym pani psycholog bardzo chętnie odpowiadała na nasze pytania i wyjaśniała wątpliwości. Aż żałuję, że spotkanie trwało tylko półtorej godziny.
   Byliśmy już trochę przygotowani na przebieg spotkania i mieliśmy przy sobie odręcznie napisany życiorys oraz wniosek o adopcję. Tym samym nasza teczka została założona. :-) Możemy na bieżąco uzupełniać dokumenty i jak teczka będzie pełna to zostanie wyznaczony termin wizyty domowej.

   Kurczę! To naprawdę się dzieje! Zaczynamy naszą "ciążę adopcyjną". :-)
Oficjalnie czekamy więc na dziecko / dzieci do lat 3.



niedziela, 3 kwietnia 2016

Pech

Jak nie urok to ... przemarsz wojsk...

Wymarzona i wyczekana praca okazała się nie tym czego się spodziewałam. Ogromne rozczarowanie aż mnie przytłoczyło.
Jak by złośliwości losu było mało to jeszcze mój mąż właśnie stracił pracę.

W tej sytuacji nie wiem kiedy uda nam się wyjść na prostą na tyle, żeby móc złożyć dokumenty do OA.

............................
AAA! Dorzucam jeszcze wypadek samochodowy. Na szczęście jestem cała, ale na jakiś miesiąc mam uziemiony samochód... No żesz...

środa, 10 lutego 2016

Dokumenty

   W Ośrodku dostaliśmy listę dokumentów do zebrania. Biorąc pod uwagę okres ważności niektórych z nich (1 miesiąc) to trzeba się będzie nieźle spinać, żeby ze wszystkim zdążyć.
Nie da się niestety przynosić papierów "na raty". Pani z OA powiedziała, że przyjmowana jest cała teczka na raz. Ech...

DOKUMENTY:
* wniosek (prośba) rodziny skierowana do Ośrodka określająca cel współpracy (adopcja czy rodzina zastępcza, i jeśli jesteśmy zdecydowani to napiszmy preferencje co do płci i wieku)
* odpis skrócony aktu małżeństwa
* zaświadczenia o zarobkach lub oświadczenie o stanie majątkowym, źródłach dochodu
* opinia z miejsca pracy, tylko w przypadku wykonywania pracy związanej z dziećmi
* życiorys (ale nie cv, tylko taki własnymi słowami, trochę o rodzinie, trochę o hobby, jak wyjdzie)
* zaświadczenie lekarskie o ogólnym stanie zdrowia od lekarza internisty - z adnotacją "brak przeciwskazań do adopcji" ( + w przypadku medycznych przyczyn nie posiadania biologicznego dziecka prosimy o dołączenie potwierdzającego zaświadczenia od lekarza specjalisty  - mamy w naszej dokumentacji medycznej epikryzę z rozpiską o naszych przejściach i to podobno wystarczy)
* zaświadczenie od lekarza psychiatry dotyczące stanu zdrowia i braku przeciwskazań do adopcji
* zaświadczenie z poradni przeciwalkoholowej
* zaświadczenie o niekaralności


***
   Co do mojej sytuacji zawodowej to widzę światełko w tunelu. Od kwietnia mam obiecaną stałą pracę na całkiem przyzwoitych warunkach. Mam nadzieję, że to nie są obiecanki-cacanki. :-)